Pokračování textu ze strany 29
… miała swój początek u podnóży mojego łóżka, przy wejściu do mojego namiotu, odchodziła i powracała do mnie.
Jeśli ktoś był zmęczony i marzył o pozostaniu w ciepłym miejscu oraz o odrobinie gorącej herbaty był mile widziany, zawsze otrzymał kubek herbaty z lebiodki, miejsce przy ognisku i kilka słów. Przez całe noce nikt nie pilnował wejścia do namiotu, drzwi obozu pozostawały otwarte na oścież na dzień i noc. Odchodziłem na długi czas, na całe dni, w góry, doliny i wędrowałem wzdłuż rzeki Mży, a wszystko pozostawiałem na swoich, wyznaczonych przez obozowe życie, miejscach. Siekiery, kociołek, patelnię i kęs słoniny powieszony w dziupli drzewa, jak też butelki z piwem w pokrzywach. Siekiery, te najcenniejsze narzędzia dla żyjącego w dziczy, znajdowałem po przyjściu do obozu zawsze na swoim miejscu, zapasy drewna, fasoli i herbaty zostawały nietknięte, śpiwór zwinięty w namiocie.
Chyba była to zasługa ognia, który od niepamiętnych czasów jest bratem przyjaźni i wszystkich ludzi. Ktoś, kto chciał coś wziąć z mojego skromnego majątku, kiedy poczuł zapach ognia, tylko stawał nieopodal, a potem odchodził. Tylko raz znalazłem pustą butelkę pozostawioną w obozowisku. W jej szyjce tkwiła gałązka osiki z przekłutym kawałkiem papieru. Węgielkiem z ogniska napisano: „Byłem spragniony, więc wypiłem jedno piwo. Dziękuję.”
Cóż piękniejszego w czasie jesieni od obserwowania spadających żółtych liści na tle modrego dnia i siedzenia przed namiotem w czasie zmroku, dokładania grabowych polan do ognia i słuchania nurtu rzeki, gdy za plecami dzicz i dalekie lasy, które przygotowywały się na przemianę w złoto snu i w zieleń przyszłych wiosen? Podczas gdy Ziemia odwracała swoje oblicze od Słońca, miejsce, gdzie płonął mój ogień, było zwrócone w górę w głębokość i ciemność Wszechświata.