Gra w gwiaździsty kapelusz towane do wszystkiego, przygotowane szukać kryjówki czy schronić się przed ulew- nym deszczem, burzą, niebezpieczeństwem. Wiedz zatem mój wygodny braciszku, iż najlepiej zasypia się na sianie, w suchej trawie. Chyba dlatego, że rodzaj ludzki pochodzi z ciepłych wschodnich stepów. Jesteśmy braćmi koni. Do siennicy, stare- go strychu na siano z dziurawym dachem pada światło księżycowe. Powietrzem cienko ciągnie się miły zapach wonnego ciepła i świeżej nocy — głębina bezpie- czeństwa. Jeśli ci ktoś przed zaśnięciem położy ciepłą łapkę koło karku, o to lepiej, o to wiele lepiej, mój wrażliwy braciszku. Stryszek na siano, najwspanialsze połączenie przyrody i cywilizacji, trawy i pomysłowości. Leżę zmęczony. nasycony. Wszystko, co miało się stać tego dnia, stało się, jest wykonane. Ostatni głęboki wydech i całym ciałem rozleje się pełny i suwerenny smak odchodzącego dnia. wszystkich jego dobrodziejstw. Zrównoważony smak czosnku i czekolady. Dwa pozornie przeciwstawne zapachy połączyły się w jedwabny sposób. Leżę i uważnie słucham: czy nie tańczy ktoś na polu w szarości? Nie tańczy. tylko trawa ucieka przed nocnym wiatrem. Dziwne, że nie wierzę w rusałki z rzeszy traw, przecież wszystko potrzebne dla ich zrodzenia i istnienia, dla ich tańca, jest właśnie pod gwiazdami wszechświata w zasięgu ręki. Nie wierzę w nie tylko dlatego, że oczy ich nie widzą, podobnie jak nie można uwierzyć bez odbiornika w radiowe fale, które obchodzą koło kuli ziemskiej i niesłyszalnie grzmią również w cichym, Świa- tłem księżyca zalanym stryszku na siano. Potem już cicho spoczywam bez jakichkol- wiek myśli, zalewa mnie gnuśność, ciężka i ciepła jak roztopiona cyna. Nie można już poruszyć ręką, zasypianie jest słodkim odejściem. Z lasów przyszła do strychu noc, ciemna siostra czasu. Przyległa do mnie, przymknęła się, nie utrzymam otwartych oczu, nadaremnie jej przypominam słowa Proroka, iż modlitwa lepsza jest niż sen. Uśmiecha się, ma gorące ciało, którym napełnia głębinę bezpieczeństwa. Nadchodzi jej królestwo, władza snu, władza... właa... Miloslav Nevrly - Naćelnik: „KMarpatskć hry” /fragment/ 105
Stránka:bw-tom9.djvu/107
Z thewoodcraft.org
Tato stránka nebyla zkontrolována